Ziarno nienawiści – część I

Serdecznie zapraszam do zapoznania się z moim debiutem literackim w formie powieści w odcinkach zatytułowanej „Ziarno nienawiści”. Jest to historia młodego mężczyzny żyjącego w Kamankeszu. Wszystkie wydarzenia opisane w powieści są czystą fikcją literacką i nie mają związku z rzeczywistością, a wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób są przypadkowe.

Życzę przyjemnej lektury i dziękuję z góry za oceny i opinie.

(-) Hadi Hoza

ZIARNO NIENAWIŚCI
Hadi Hoza

Część I

Gulzar zapakował dywanik do wytartej, plastikowej reklamówki z supermarketu, ubrał czarne, skórzane buty i wyszedł z meczetu.

Żar lejący się z bezchmurnego nieba, uliczny gwar i gryzący fetor śmieci roznoszący się po Ra’as il-’Ajin, wschodniej dzielnicy Kamankeszu, były nie do zniesienia. Gulzar przeciskał się nerwowo przez gęsty tłum powracający z modlitwy środowej, idąc wzdłuż wąskiej uliczki wiodącej z Targu Przypraw na Plac Związkowy. Skręcił w Przesmyk Kuziby, aby nieco dłuższą trasą ominąć tłum rozchodzący się do domów. Gulzar dostrzegł z naprzeciwka biedaka pchającego szeroki wózek ze śmieciami, z którego kapała cuchnąca ciecz. Widząc go, przycisnął się plecami do ściany domu z piaskowca i odruchowo zasłonił się reklamówką, by nie ubrudzić swojej koszuli w kratę i dżinsowych spodni. Biedak pozdrowił Gulzara ręką i zniknął mu z oczu. Gulzar doszedł do końca Przesmyku Kuziby, wychodząc na ulicę Przyjaźni przyozdobioną szyldami sklepików i zielonymi flagami z szahadą. Tłum był tutaj wyraźnie mniejszy, a powietrze wydawało się mniej cuchnące. Z bocznych uliczek dobiegały hałasy przydomowych warsztatów.

W końcu, mijając róg ulic Przyjaźni i Il-Afdala, Gulzar stanął w kilkudziesięciometrowej kolejce przed prowizorycznym punktem kontrolnym. Za stalową barierką stał funkcjonariusz kukryjskiej policji i uzbrojony żołnierz SSO, którzy kontrolowali każdego, kto chciał dostać się do Zielonej Strefy. Kolejka posuwała się mozolnie, lecz Gulzar wiedział, że o tej porze trzeba po prostu odstać swoje, nawet jeśli musiałby czekać godzinę na przedostanie się do Strefy. Spojrzał w niebo. Słońce wydawało się ani trochę nie poruszać w stronę horyzontu; próżno też było żywić nadzieję na nadejście choćby jednej chmury. Chcąc zabić czas, Gulzar skręcił starannie papierosa w niewielki rulonik z bibuły i zapalił go z tekturowej zapałki. Tutaj mógłby spalić tyle tytoniu, ile zechce, a w Zielonej Strefie obowiązuje przecież całkowity zakaz palenia. Dlaczego więc nie skorzystać z okazji? – Zaciągał się powoli, rozmyślając.

Po kilkudziesięciu minutach oczekiwania na swoją kolej, Gulzar podszedł do barierek.

– Dowód proszę – rzekł machinalnie policjant.
– Już, już, proszę. – Gulzar pospiesznie wręczył policjantowi niebieską, plastikową kartę. Funkcjonariusz, obejrzawszy dowód tożsamości z dwóch stron, podał go surmeńskiemu żołnierzowi.
– Co tam masz? – zapytał policjant, wskazując palcem na reklamówkę Gulzara.
– Nic, to tylko modlitewnik. – Gulzar niecierpliwił się.
– Mogę zobaczyć? – policjant zapytał ponownie, wyrywając mu z rąk reklamówkę. Zajrzał do środka, by po chwili ją oddać poddenerwowanemu mężczyźnie.
– Dobrze wszystko, idzie w pokoju – zawołał żołnierz niewyraźnym, koślawym kukryjskim, zwracając Gulzarowi dowód tożsamości. Gulzar nie odpowiedział mu i ruszył dalej. Mijając bramę w płocie z drutu kolczastego, wyszedł z ciasnej ulicy na otwartą, szeroką przestrzeń.

Zielona Strefa, choć była położona na wschód od Starego Miasta, stanowiła faktyczne centrum Kamankeszu, od kiedy zaczęły się w niej lokować kukryjskie oddziały firm z Kaharonei, Trizondalu, a nawet z Sarmacji. W Zielonej Strefie ulice były czyste, a palmy, rosnące równo wzdłuż głównej alei, były stale podlewane z rurek irygacyjnych. Flagi Surmenii i Kukrii powiewały leniwie na każdym skrzyżowaniu mijanym przez Gulzara. O tej porze po ulicach Zielonej Strefy przechadzało się więcej policjantów niż cywili.

Gulzar wszedł do jednego z biurowców przy Placu Związkowym. Wnętrze było schludne i klimatyzowane. Po lobby kręciło się kilku biznesmenów i sprzątaczka. Gulzar rozejrzał się za recepcją. Wziął głęboki oddech i podszedł do kobiety siedzącej za marmurowym biurkiem. Zauważył, że recepcjonistka nie jest Kukryjką.

– Dzień dobry – przywitał się po surmeńsku. – Nazywam się Gulzar bin Asub i jestem umówiony na rozmowę kwalifikacyjną
– Dzień dobry – odpowiedziała bezemocjonalnie, po czym, nie spoglądając na Gulzara, zaczęła szukać jego personaliów w komputerze. – Jeszcze raz, jak?
– Gulzar bin Asub – odpowiedział powoli i wyraźnie.
– Może pan… przeliterować? – spytała z nieskrywanym zażenowaniem, cały czas spoglądając na ekran komputera.
– Gamma, ypsilon, lambda… zeta, alfa…
– Dobrze, już mam – przerwała Gulzarowi. – Kukryjskie imiona… – wycedziła pod nosem, po czym, podnosząc wzrok w kierunku Gulzara, oznajmiła: – Zgadza się, jest dostojny umówiony na rozmowę. Proszę na drugie piętro, schodami po lewej, pokój 231 – wskazała dłonią trasę. – Proszę czekać przed wejściem, wezwą dostojnego. Miłego dnia.
– Dobrze, dziękuję – odpowiedział Gulzar, kłaniając się lekko. Idąc w stronę klatki schodowej, Gulzar zauważył, że tuż obok znajdują się drzwi do windy. Cofnął się do recepcji.
– Przepraszam – zagadał do recepcjonistki. – Czy można podjechać windą?
– Nie można. – Kobieta odparła stanowczym, surowym tonem. – Winda działa tylko na kartę magnetyczną.
– Czy można…
– Nie można otrzymać karty magnetycznej. – Recepcjonistka ponownie przerwała Gulzarowi. – Karty magnetyczne wydajemy tylko pracownikom. Proszę pójść schodami.
– Przepraszam, nie było pytania – westchął Gulzar i ponownie ruszył w stronę klatki schodowej.

Gulzar stał w korytarzu przed pokojem 231. Był, jak się zdawało, jedyną osobą czekającą na spotkanie. Rozejrzał się po wnętrzu: jasne ściany, wiszące zdjęcia surmeńskich miast, ze szpar umieszczonych na suficie powiewało chłodną bryzą klimatyzatorów. Od czasu do czasu przez korytarz przechodzili ludzie o białych i śniadych twarzach ubrani w korporacyjne garnitury, wychodząc z jednego pokoju i wchodząc do innego. Drzwi z numerem 231 nie otwierały się jednak ani razu. Próbując się nie nudzić, Gulzar huśtał lekko reklamówką z dywanikiem w środku, uważnie obserwując metalową klamkę.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Z pokoju wychylił się mężczyzna o różowej cerze, która niewątpliwie niedawno zaczęła przyzwyczajać się do kukryjskiego Słońca.

– Dostojny Asuvosigos? – zapytał po surmeńsku mężczyzna.
– Bin Asub – poprawił go Gulzar. Mężczyzna wzruszył lekko ramionami.
– Na jedno wychodzi, dostojny – odrzekł. – Adamos Sorosigos. A po co dostojnemu ten woreczek?
– To tylko dywanik – odpowiedział.
– Faktycznie, dywanik – powtórzył z przedziwnym grymasem na różowej twarzy. – To ja zapraszam do środka. Woreczek proszę powiesić na wieszaku, ewentualnie dostojny go postawi gdzieś w pobliżu.
Gulzar poszedł za mężczyzną, odwiesił reklamówkę zgodnie z jego zaleceniem i zajął wskazane przez mężczyznę miejsce na krześle. Mężczyzna usiadł przy biurku naprzeciwko Gulzara i otworzył teczkę, z której wyciągnął kilka spiętych kartek.
– Więc… – zaczął, wertując strony. – Dostojny chciał pracować u nas w centrum telefonicznym.
– Tak, zgadza się – upewnił go Gulzar.
– Widzę, surmeński u dostojnego całkiem dobry… – rekruter zatrzymał się w krótkiej zadumie. – Ale ma dostojny ten akcent. Z akcentem może być trudno, może dostojny rady nie dać. A jak słowa? Rozumie dostojny?
– Tak, rozumiem dobrze – odpowiedział.
– To co powiedziałem? – zapytał, patrząc Gulzarowi prosto w oczy.
– Powiedział dostojny, że mówię całkiem dobrze po surmeńsku, lecz mam naleciałości z kukryjskiego.
– Proszę bardzo, „na-le-cia-łoś-ci” z kukryjskiego… – na różowej twarzy rekrutera uniosły się brwi. – Uczył się gdzieś dostojny? – zapytał po chwili.
– Tak, w szkole.
– Surmeńskiego?
– Też. – Gulzar poczuł się niekomfortowo. – Nie rozumiem. Dziwi to dostojnego?
– Cóż… – mężczyzna wypuścił nosem powietrze. – Ja tu od niedawna pracuję, trochę przymusowo – wyznał. – W sumie mało wiem o tym mieście. No, troszeczkę z telewizji może. Trochę tu jak na wczasach, wie dostojny.
– Zapewne poczułbym się tak samo w Kaharonei – odrzekł Gulzar, próbując zażartować.
– Nie, w Kaharonei jest znacznie ładniej – odpowiedział poważnie rekruter. – I pogoda jest bardziej ludzka. Może dostojny kiedyś tam pojedzie, to zrozumie, o czym mówię. – Rekruter zamilkł i wrócił do przeglądania dokumentów. Po chwili rzekł: – Dobrze, nie jesteśmy tu na rozmowie o miastach, tylko na rozmowie o pracę, przypominam dostojnemu.
Gulzar zacisnął zęby. Co za irytujący rekruter, na Boga – pomyślał.
– Naturalnie, rozumiem dostojnego – odpowiedział ze sztuczną sympatią w głosie.
– Dobrze, cieszę się… – Rekruter ponownie wypuścił powietrze nosem. – No cóż, z reguły prosimy kandydatów o napisanie testu językowego, bo znajomość surmeńszczyzny strasznie tutaj kuleje – powiedział, wzdychając. – Ale w przypadku dostojnego… no, widzę, że mówi dostojny całkiem swobodnie, tyle że z tym akcentem, cóż, trudno. Wie dostojny, to prosta praca tak naprawdę, trzeba tylko gadać z klientami po surmeńsku. Zainteresowany?
– Tak, naturalnie – potwierdził Gulzar.
– W takim razie zaczyna dostojny od jutra – uśmiechnął się sztucznie rekruter. – Proszę przyjść o godzinie szóstej po odbiór karty. Oczywiście, dwa pierwsze tygodnie przepracuje dostojny na okresie próbnym. Na początek musimy dostojnego sprawdzić, czy warto dostojnemu coś płacić. Zrozumiano?
– Dwa tygodnie bez nawet jednego gona? – zdziwił się Gulzar.
– Wie dostojny – odrzekł mężczyzna. – Zawsze może dostojny dalej tkać dywany, czy co tam dostojny robił w poprzednim życiu, droga wolna – wskazał palcem drzwi, przez które wcześniej weszli. – Albo zrozumie dostojny, że każda firma musi sobie jakoś radzić – pokazał palcem na biurko. – To jak będzie?
– W porządku, wchodzę w to – rzekł Gulzar lekko rozczarowany warunkami.
– Dobra decyzja – odparł rekruter i podał Gulzarowi kartkę z umową spisaną po surmeńsku oraz długopis. – Proszę to podpisać, że zgadza się dostojny na staż u nas i od jutra dostojny zaczyna.
Gulzar rzucił okiem na treść dokumentu, czytając co trzecie słowo. Podpisał się i zwrócił rekruterowi umowę.
– Nie, nie, dostojny – zaśmiał się lekceważąco mężczyzna i ponownie podał kartkę Gulzarowi. – Musi się dostojny podpisać po surmeńsku. Dostojny myśli, że ktoś te robaczki odczyta w HR-ach w Kaharonei?
Gulzar podpisał się ponownie bez słowa komentarza.
– Dziękuję wreszcie – zawołał rekruter. – Cóż, to wszystko, jest dostojny wolny. – Mężczyzna wstał z krzesła, a za nim wstał Gulzar. – Do zobaczenia, panie Asuvo… Panie bin Asub, przepraszam.
– Do zobaczenia – odpowiedział mu Gulzar, po czym uścisnął od niechcenia dłoń rekturerowi i wyszedł z pokoju 231.

Gulzar rozejrzał się po niemal sterylnej alei w Zielonej Strefie. Miał złe przeczucia. Na Boga, co innego jednak można zrobić, jak nie ma czego do garnka włożyć? – Bił się z myślami, wracając do Ra’as il-’Ajin.

Dodaj komentarz